
Jacek Dehnel to ekstraklasa polskiej literatury, bez dwóch zdań twórca wybitny. Nie dziwi mnie zatem fakt, iż oczarowała mnie jego książka. W dobie wątpliwej jakości eksperymentów albo „języka przezroczystego”, czyli takiego, który niczym się nie wyróżnia i nie przeszkadza w czytaniu, proza Dehnela wyrasta na prawdziwy cymes.
Polot, kunsztowność i ogromna erudycja to niewątpliwe zalety dzieła. Ten stosunkowo młody autor jest artystą słowa. Jego polszczyzna jest bogata, kwiecista, nietuzinkowa, momentami wręcz bawiąca się z czytelnikiem, a przy tym diabelsko sprawna i plastyczna.
Oczywiście Balzakiana to przede wszystkim zjawisko nie tylko językowe, ale fabularne. Wszystkie cztery minipowieści są doskonale skonstruowane, przewrotne i głębokie.
Całość – jak nietrudno się domyślić – nawiązuje do prozy Balzaka, czy to poprzez aluzje i nawiązania, czy poprzez próbę uchwycenia pewnych typów ludzkich na tle przemian ustrojowych i społecznych, co uskuteczniał ponad 150 lat temu autor Komedii ludzkiej.
Dehnel jawi się tu jako wnikliwy analityk i obserwator, zwracają uwagę błyskotliwe frazy i trafne puenty.
Od razu uprzedzam pojawiające się pytanie: czy trzeba znać twórczość wielkiego Francuza, by czerpać przyjemność z lektury? Niekoniecznie, Balzakiana sama w sobie jest niezwykle interesująca, a wyłapywane nawiązania to tylko miły dodatek, ot taki postmodernistyczny smaczek.
Proza obyczajowo-społeczna często popełnia grzech kardynalny każdego pisarstwa, czyli nudę, nudę i jeszcze raz nudę. Natomiast tutaj mimo czasami wydawać by się mogło przydługiej ekspozycji (jeszcze jeden ukłon w kierunku Balzaka), czyta się kolejne strony z zaciekawieniem, a nawet z wypiekami na twarzy. To niezwykle rzadka umiejętność zrobić coś bardzo ambitnego i porywającego jednocześnie. Panie Dehnel, chapeau bas!