Andrzej Pilipiuk – Wampir z M3 (recenzja)

To moje pierwsze spotkanie z prozą Pilipiuka. Słyszałem wcześniej liczne niepochlebne opinie na temat tego pisarza, z drugiej strony ma on też wielu zagorzałych zwolenników. Pozycja ta nie jest powieścią, lecz zbiorem dziewięciu opowiadań. Sam pomysł na wydawnictwo jest dość frapujący, ponieważ akcja opowiadań dzieje się w Warszawie w latach 80. XX wieku, więc mamy do czynienia ze schyłkowym okresem PRL-u. W tę rzeczywistość rodem z filmów Barei wplecione zostały wątki fantastyczne, pojawiają się zatem tytułowe wampiry, wilkołaki i inne nadprzyrodzone byty. Opowiadania są lepsze, jak i gorsze. Do najlepszych zaliczają się Wieczny Robol i Czarna Wołga, natomiast tym, co je łączy, jest humor, lekkość i przymrużenie oka. To książka wielce zabawna, ciekawa, napisana dla rozrywki, momentami o wręcz groteskowym zabarwieniu, i mająca swoje źródło w różnych znanych motywach i legendach. To także swego rodzaju satyra i gra z popkulturowymi konwencjami, szczególnie tymi dotyczącymi wampirów, a które w świadomości społecznej najpierw utrwaliła swoimi powieściami Anna Rice, a potem saga Zmierzch. Dodatkowym plusem jest dystans do siebie, bo Pilipiuk robi kpiące nawiązania do swojej własnej twórczości, toteż pojawia się Pan Samochodzik, Tomasz Olszakowski i legenda o Jakubie Wędrowyczu – to niewątpliwie miłe akcenty.

Parę słów o języku: Pilipiuk jest znany z tego, że forsuje w poradach pisarskich tak zwany język przezroczysty, czyli standardowy, przeciętny, będący jedynie nośnikiem fabuły, nieprzeszkadzający czytelnikowi w czytaniu, najczęściej spotykany w amerykańskich bestsellerach. Jednak – ku memu zaskoczeniu – sam takim językiem w tej konkretnej książce nie pisze. Jego polszczyzna jest tutaj sprawna, mięsista i dość bogata. Czuć, że autor ma bardzo solidnie opanowane rzemiosło pisarskie i jest naprawdę zawodowym trzepaczem fabuł, że pozwolę sobie na kolokwializm.

Mam pewien problem z oceną tej książki, bo z jednej strony bardzo dobrze mi się ją czytało i odczuwałem dużą przyjemność i frajdę z lektury. Jak już wspomniałem, to rzecz ciekawa i wywołująca uśmiech na twarzy, interesująco też było śledzić różne nawiązania i zabawy ze stereotypami. Z drugiej strony ciężko byłoby to nazwać ambitną pozycją. Niemniej tak sobie myślę, że byłby to niezły materiał na zabawny film z elementami parodii. Końcowa nota będzie trochę powyżej średniej, gdyż nie widzę żadnych powodów, żeby lekką komedię, jeśli już trzymamy się filmowej nomenklatury, oceniać gorzej niż powiedzmy głęboki dramat psychologiczny, tylko dlatego że to rzecz humorystyczna. To po prostu taki styl, taka estetyka i naprawdę przednia zabawa. Inna sprawa, że trudno byłoby mi jednoznacznie negatywnie ocenić książkę, w której autor wykazuje się tak dużą samoświadomością i znajomością konwencji literackich i popkulturowych, a co za tym idzie grą z nimi. Swoje zrobił też sentyment do lat 80. To w ogóle ostatnio moda w książkach i filmach na scenerię w klimacie vintage.

Moje pierwsze spotkanie z Pilipiukiem uważam zatem za dość udane i chciałbym go też poznać od innej strony, by lepiej wyrobić sobie opinię o jego twórczości, najlepiej już nie w opowiadaniach, lecz w pełnometrażowej powieści.