
Parę słów o języku: Pilipiuk jest znany z tego, że forsuje w poradach pisarskich tak zwany język przezroczysty, czyli standardowy, przeciętny, będący jedynie nośnikiem fabuły, nieprzeszkadzający czytelnikowi w czytaniu, najczęściej spotykany w amerykańskich bestsellerach. Jednak – ku memu zaskoczeniu – sam takim językiem w tej konkretnej książce nie pisze. Jego polszczyzna jest tutaj sprawna, mięsista i dość bogata. Czuć, że autor ma bardzo solidnie opanowane rzemiosło pisarskie i jest naprawdę zawodowym trzepaczem fabuł, że pozwolę sobie na kolokwializm.
Mam pewien problem z oceną tej książki, bo z jednej strony bardzo dobrze mi się ją czytało i odczuwałem dużą przyjemność i frajdę z lektury. Jak już wspomniałem, to rzecz ciekawa i wywołująca uśmiech na twarzy, interesująco też było śledzić różne nawiązania i zabawy ze stereotypami. Z drugiej strony ciężko byłoby to nazwać ambitną pozycją. Niemniej tak sobie myślę, że byłby to niezły materiał na zabawny film z elementami parodii. Końcowa nota będzie trochę powyżej średniej, gdyż nie widzę żadnych powodów, żeby lekką komedię, jeśli już trzymamy się filmowej nomenklatury, oceniać gorzej niż powiedzmy głęboki dramat psychologiczny, tylko dlatego że to rzecz humorystyczna. To po prostu taki styl, taka estetyka i naprawdę przednia zabawa. Inna sprawa, że trudno byłoby mi jednoznacznie negatywnie ocenić książkę, w której autor wykazuje się tak dużą samoświadomością i znajomością konwencji literackich i popkulturowych, a co za tym idzie grą z nimi. Swoje zrobił też sentyment do lat 80. To w ogóle ostatnio moda w książkach i filmach na scenerię w klimacie vintage.
Moje pierwsze spotkanie z Pilipiukiem uważam zatem za dość udane i chciałbym go też poznać od innej strony, by lepiej wyrobić sobie opinię o jego twórczości, najlepiej już nie w opowiadaniach, lecz w pełnometrażowej powieści.