Miraż

„Miraż” – fragment prologu

Zostało tylko kilkanaście minut do zachodu, gdy słońce skończy panowanie nad światem. Te kilka ostatnich chwil mistycznej jasności poprzedzającej moment przejścia, kiedy nowy porządek zastępuje stary. Selene zabiera miejsce Heliosowi, Re odda władzę w ręce Totha, Luna przejmie rolę Sol, a Asztarte odbiera berło od Mitry. Finalizował się najstarszy rytuał globu, odwieczna walka dwóch porządków, niewzruszalny schemat świata.
Blednące promienie słońca jak roztrzaskane długie lance gasły od Marakeszu po Oran. Zimna pokrywa spowijała zieleń Atlasu, dogasały w światłocieniach posągi i reliefy w Asuanie. Cień obejmował w posiadanie pieszczone złotym refleksem saharyjskie piaski.
Zaczynał się wieczór jakich tysiące wcześniej.
Nie dla wszystkich…

***

W oddali zamajaczył punkt, wieczorny zefir przywiał odgłos terenowego łazika. Trzeci pojazd dołączał do kompani.
– widzę ich, to Balin, kapral i….- wypowiedź mężczyzny urwała się niczym hejnał w pewnym słowiańskim mieście kilka wieków temu.
Ostatnim pasażerem jeepa jak zdołał w resztkach niknącego dnia zlustrować zawiadujący oddziałem kapitan Victor Ross, był człowiek w mundurze algierskiej Sécurité Militaire. Osoba oficera bezpieki była teraz dla nich istną persona non grata, by rzec eufemistycznie.
– Balin, kogoś ty przyprowadził – wypalił z grubej rury Danny, od razu gdy podjechali.
Algierski oficer blady jakby co dopiero zszedł z planu „Balu Wampirów” Polańskiego, zaczął o dziwo bez ogródek i cała grupka usłyszała jak sprawy stoją nudis verbis, czyli kawa na lawę.
– Captaine Ross – Algierczyk zwrócił się wprost do Victora. Panowie – skłonił się też pozostałym.
– przejdę od razu do meritum, wiemy że żaden z obecnych tu panów nie przedłużył kontraktu z moim rządem. Co implikuje, że dokładnie za piętnaście godzin przynajmniej część z was przestaje działać w strukturach państwowych i co za tym idzie legalnie posiadać broń.
– obraża pan naszą inteligencję – wszedł mu w zdanie Victor.
– nawet bym nie śmiał – odparł Algierczyk z uśmiechem godnym Nicholsonowego Jokera.
– dlatego nawet nie będę panom przypominał o sprawie tak banalnej i prozaicznej, że przez..
Popatrzył na wyświetlacz zdezelowanego Casio.
– przez najbliższe czternaście godzin i pięćdziesiąt dziewięć minut podlegacie rozkazom wydanym przez moich przełożonych – kontynuował
To mówiąc wyciągnął papierową kopertę i wręczył Victorowi. Szybki ruch. Niczym szpony pantery rozdarł kopertę ukazującą francuską kursywę:

W przypadku nie zastosowania się do wcześniejszych poleceń zrywacie finansowe warunki kontraktu poza tym ponosicie na równi z obywatelami Algierii odpowiedzialność przed sądem wojskowym za dezercję i odmowę wykonania rozkazu. Colonel Senac.

…oraz kradzież mienia wojskowego – dorzucił w myślach Danny.
– to jakiś żart?- zrekapitulował oschle Victor.
– niemniejszy niż wasza postawa – stwierdził Algierczyk, nie dając zbić się z pantałyku.
Francuz puścił to mimo uszu.
– jak pan zapewne się domyśla, porucznik, nie zastosujemy się do tych poleceń – odrzekł mu Victor, tonem w którym nie było nawet grama życzliwości.
– no cóż jestem sam jeden..
Nec hercules contra plures….– zaczął cicho profesor
– wrzuć na luz, profesor – huknął na niego Danny, jak zwykle niemający dla nikogo respektu.
– zdajecie sobie oczywiście sprawę z konsekwencji – oficer tym razem przybrał bardziej konfidencjonalny ton.
Wzrok Victora zdawał się mówić: „nie twój interes kochasiu”.
– mam na myśli nie tylko działania, jakie spotkają was ze strony naszego rządu, ale przy braku wojskowej ochrony jaki traktament zgotują wam rebelianci.
– słowa, słowa, słowa – rzucił sardonicznie Ross.
– jesteś pan pewien swojej odpowiedzi? – wytrzymał spojrzenie Francuza Algierczyk
– a ty jesteś pewien? – zagrał lustrzanie Victor, również przyjmując bardziej ostry ton.
– wiecie, gdzie skończycie? – wydawało się, że oficer parsknie.
– zamilcz – Danny spiorunował go wzrokiem bazyliszka
– skoro nie może pan nam nic zrobić, proszę się oddalić, nie będziemy panu zabierać broni, za kilka mil jest osada Al-haret – uprzedził swego komilitona Victor, pomny, że Danny jest porywczy niczym – nie przymierzając – mitologiczny Baal.

***

Nieproszony gość rozpływał się w dalekim tumanie. Spojrzenie Victora zbiegło się kilkoma towarzyszami, gdy skrzyżował wzrok z Guyerem, rzekłbyś, jakby ktoś włożył wtyczkę do prądu. Mężczyzna zapytał:
– wykopujemy?
Już po chwili z ziemi zostało wydobyte potężne drewniane pudło. Zawierające jak się okazało wielokalibrowy karabin maszynowy typu „Bonawent” wraz z trójnogiem do mocowania. Cała konstrukcja w tempie rodem z „Kaprysu” Paganiniego została przytwierdzona do tyłu jednego z jeepów.
Rewers samochodu prezentował teraz iście śmiercionośny profil. Rydwan Hadesa mógł rozsiewać taką ilość przepustek do Tartaru na minutę, że Charon za obole mógłby zażywać uciechy najdroższych cór Koryntu, aż Syzyf wtoczy swój kamień.
Zbierali się do odjazdu.
– jak myślisz, co nam zrobią? –zapytał profesor, kiedy cała archeologiczno-wojskowa misja wzięła Victora na stronę.
– gdy nas dorwą w swoje łapy wykończą nas szybciej niż zdążysz wymówić Wer reitet so spät durch Nacht und Wind – zakpił z niemieckiego naukowca Victor.
– nie będą się liczyć z opinią międzynarodową, będą chcieli załatwić sprawę po cichu. Potraktują nas jak najemników, co za tym idzie nie będzie nas chronić konwencja genewska, innymi słowy: powieszą nas na najbliższym drzewie albo utną głowę maczetą i wrzucą filmik do internetu – kapitan zawiesił na moment głos.
– ale jeśli jest choć cień szansy na odnalezienie artefaktu, to muszę ją wykorzystać.
Kradzież narzędzi z baraku i podrzucenie głupca z Tarota – przypomniał sobie profesor.
– nawet jeśli ktoś z nami gra – powiedział wyrywając się z zamyślenia
– pozostawiasz nas bez wyboru – stwierdził nieodzywający się do tej pory Lanter z nutka niepewności w głosie.
– zawsze jest wybór
– nie tym razem, już stąpamy w popiele tego mostu za nami – spuentował profesor.
Victor jako opiekun wojskowy misji przytaknął kompanowi. –
– panowie chyba macie świadomość powagi sytuacji, jeśli ktoś chce się wycofać, to teraz jest ostatni moment .
Ross spojrzał badawczo na Danny’ego, rozpoznając w jego oczach wirujące kręgi veto, lecz usta dysharmonicznie z wywartą impresją milczały.
– ktoś się wycofuje? – powtórzył jeszcze raz z naciskiem Francuz.
Odpowiedział tylko wiatr wśród przybrzeżnych trzcin i jaśminów. Słychać było rytmiczne cykanie cykad, brzęczenie chrząszczy i skarabeuszy. Szczyty Atlasu malowały się na horyzoncie niczym fatamorgana.
Pisk opon rozniósł się echem po zaroślach. Selene, która właśnie zmieniła Heliosa na dobowej warcie, spoglądała z góry jak trzy jeepy ruszyły w drogę.
W słuchawkach nierozstawającego się z walkmanem Danny’ego dał się słyszeć chrypliwy wokal Bona Scotta I’m on the highway to hell…